Wreszcie przyszła upragniona wiosna, eksplodowała feerią barw, zapachów i ptasich śpiewów. Miejskie klomby i skrzyżowania o ruchu okrężnym złocą się od żonkili, rumienią od tulipanów czy porażają bielą konwalii. Słońce coraz śmielej zagląda nam w okna gabinetów, nie przysparzając zbytnio chęci do pracy, za to na pewno utrudniając dobór koloru uzupełnień.
Możliwe, że mężczyźni słabo znają się na kolorach. Ale z dentystami i radiologami nie warto stawać w szranki w tej materii. Znają tyle odcieni bieli, żółci czy szarości, o których się Kowalskiemu nie śniło. No bo jak wytłumaczyć pacjentowi, że kolor jego zębów to A2?
A co? Ano to, że 95% pacjentów posiada odcieńA o różnym stopniu nasycenia i – uwaga – o barwiepomarańczowo‑czerwonej. Ja nie wiem co palili ludzie piszący podręczniki stomatologiczne, ale dalej jest jeszcze ciekawiej. Zęby w odcieniu B charakteryzują się barwą pomarańczowo‑żółtą. W odcieniu C – brązowo‑szarą, a w D – brązową. Będąc jednak zupełnie poważnym, zwiększając nasycenie tych odcieni, możemy uzyskać zbliżone do opisanych kolory. Nie jesteśmy jednak w stanie tego wychwycić przy kolorach o niskim nasyceniu – czyli A1, B1, C1 i D2. Tyle teorii. A teraz zapraszam na praktykę, ale najpierw osobiste wynurzenie...
Jestem nieco naturystą. Nie chadzam co prawda na plaże nudystów (w zasadzie nawet nie wiem, gdzie takowych szukać), ale strasznie „jaram się” pięknem przyrody, na przykład kiedy myślę sobie o zębach i o tym, jak fantastycznie są skonstruowane. Cebula ma warstwy, ogry mają warstwy i zęby mają warstwy! (Pozdrawiam wszystkich, którzy pamiętają jeszcze Shreka). I to o różnych właściwościach optycznych! Mają też wydatne guzki, głębokie bruzdy, przezierne brzegi sieczne, mamelony, mikrostrukturę powierzchni, naturalne przebarwienia szkliwa. To mnie kręci!
W praktyce staram się więc naśladować tę wspaniałą biologię zębów, wzorując się na Matce Naturze, a jednocześnie ucząc się od mistrzów kompozytu. Zaczynam zauważać doskonałość w niedoskonałości, piękno w braku perfekcji i symetrii. I tu pojawia się praktyczny problem. Pacjenci często sobie tego nie życzą lub nawet tego nie rozumieją.
Bo któż im zabroni marzyć? Dlaczego nie mogliby mieć uśmiechu, którego nigdy nie mieli, a który chcieliby mieć? Dlaczego pacjentom tak trudno zaakceptować to, co mnie, zwykłemu dentyście, niezmiernie się podoba?
Skoro i tak już się wykosztowują, to może zaszalejemy?! Ma być jak z żurnala! Ciekawe czemu u fryzjera jeden z drugim nie jest już taki odważny...?
Media głównego nurtu oraz coraz częściej społecznościowe lansują wciąż nowe trendy. Wszelakie blogi podróżnicze, lajfstajlowe, prozdrowotne karmią nas jednak podkoloryzowanym fałszem. Jak to, zapytacie? Ano tak to! Dobre zdjęcie na Instagramie popularnych influencerów, wrzucone niby od niechcenia, to efekt pracy czasem nawet sztabu ludzi, nie miejcie co do tego złudzeń. Tu nie ma miejsca na bylejakość. Business is business! Na byle jakie uśmiechy celebrytów też nie ma miejsca, muszą być na „pełnej petardzie”. Czyli jakie?
Oczywiście w standardowym kolorniku uzębienia nie mamy czego szukać. Im bliżej wyglądem do porcelany klozetowej, tym lepiej. Klozet byłby z pewnością tańszy, ale niewątpliwie niewygodnie by się nim gryzło. Korytarz policzkowy wypchany po brzegi zębami. W kolorze kibelka, rzecz jasna. To moda z zachodu, gdzie lepiej znaczy więcej, mocniej, intensywniej.
Mam wrażenie, że za wielką wodą nie ma czegoś takiego jak „za jasne” zęby. Kiedyś przyjechała do mnie pacjentka pracująca w USA, która poddała się wcześniej wielokrotnie zabiegom wybielającym. Świętej pamięci szkliwo, a raczej to, co z niego zostało, miało taki kolor, że nie byłem w stanie spośród dostępnych w gabinecie materiałów dobrać odcienia do wypełnienia klasy piątej...
I potem pacjenci naoglądają się filmów z Jimem Carreyem, obejrzą program z Krzysztofem Ibiszem z wieczornej ramówki albo przejrzą Instagrama czy Facebooka... I im się światopoglądy stomatologiczne zmieniają o 180 stopni. Wcale a wcale mi się to nie podoba.
Regularnie więc odbywam ćwiczenia z erystyki, do których zmuszają mnie właśnie sytuacje w gabinecie. Konsekwentnie odmawiam wybielania zębów, choć muszę przyznać, że byłby to niezły zarobek przy minimalnym nakładzie pracy.
Być może niektórzy postrzegają piękne białe uzębienie jako wyznacznik statusu i z tym mogę się zgodzić. A raczej zgodzę się z faktem, że zaniedbane uzębienie nie świadczy o człowieku zbyt dobrze, a nawet może utrudniać znalezienie zatrudnienia czy wchodzenie w relacje społeczne.
Chociaż zależy to od kontekstu społecznego. Wiedzieliście, że Japończycy kochają „krzywe” zęby? Kły w labiopozycji? To jest japoński kanon piękna! Totalne przeciwieństwo do tego, co lansuje się u nas... U nas jeden kieł w labiopozycji pacjenci często traktują jak ropną krostę na czole i chcą za wszelką cenę wycisnąć go... tfu!...wcisnąć go do łuku.
Pod tym względem jestem chyba bardziej Japończykiem niż Polakiem. Mam kilka pacjentek, którym kły w labiopozycji lub górne siekacze centralne w retruzji z protruzyjnymi dwójkami (cechy tyłozgryzu) dodają naprawdę sporo uroku. Tu jest ten moment, w którym możecie się pośmiać, a jeśli ktoś chciałby spytać, to uprzedzam pytanie: tak, uderzyłem się w życiu w głowę niejednokrotnie.
Chociaż taki aktor, Tomasz Karolak, też się musiał uderzyć. Jego słynna diastema zniknęła jakieś 10 lat temu, a potem magicznie jednak wróciła. Szanuję taką decyzję. Ja swoją diastemę à la Karolak unicestwiłem w wieku młodzieńczym, po docinkach w stylu: „ta szpara to na żetony?”. Możliwe, że dziś nawet bym się z nią zaprzyjaźnił.
Piękno jest więc wyłącznie w oku patrzącego. A o gustach (podobno!) się nie dyskutuje. Ja uważam, że warto rozmawiać o wszystkim, szczególnie z pacjentami, którzy będą z naszą pracą funkcjonować społecznie, a nie jedynie kontemplować swoje odbicie w lustrze. Jedno jest pewne – niektórym z nich zależy na tym, żeby zmiana była bardzo widoczna. (A niech widzą, że mnie stać!). A niektórzy wręcz przeciwnie – chcieliby uniknąć sztuczności, uniknąć za wszelką cenę zauważalnej na pierwszy rzut oka metamorfozy, dążąc tym samym do odtworzenia – nazwijmy to – dyskretnego piękna. „Panie Adamie, tylko nie na Ibisza!”. Każdą decyzję pacjenta uszanuję, ale to właśnie z takimi pacjentami od razu znajduję wspólny język!
Jestem nieco naturystą. Nie chadzam co prawda na plaże nudystów (w zasadzie nawet nie wiem, gdzie takowych szukać), ale strasznie „jaram się” pięknem przyrody, na przykład kiedy myślę sobie o zębach i o tym, jak fantastycznie są skonstruowane. Cebula ma warstwy, ogry mają warstwy i zęby mają warstwy! (Pozdrawiam wszystkich, którzy pamiętają jeszcze Shreka). I to o różnych właściwościach optycznych! Mają też wydatne guzki, głębokie bruzdy, przezierne brzegi sieczne, mamelony, mikrostrukturę powierzchni, naturalne przebarwienia szkliwa. To mnie kręci!
W praktyce staram się więc naśladować tę wspaniałą biologię zębów, wzorując się na Matce Naturze, a jednocześnie ucząc się od mistrzów kompozytu. Zaczynam zauważać doskonałość w niedoskonałości, piękno w braku perfekcji i symetrii. I tu pojawia się praktyczny problem. Pacjenci często sobie tego nie życzą lub nawet tego nie rozumieją.
Bo któż im zabroni marzyć? Dlaczego nie mogliby mieć uśmiechu, którego nigdy nie mieli, a który chcieliby mieć? Dlaczego pacjentom tak trudno zaakceptować to, co mnie, zwykłemu dentyście, niezmiernie się podoba?
Skoro i tak już się wykosztowują, to może zaszalejemy?! Ma być jak z żurnala! Ciekawe czemu u fryzjera jeden z drugim nie jest już taki odważny...?
Media głównego nurtu oraz coraz częściej społecznościowe lansują wciąż nowe trendy. Wszelakie blogi podróżnicze, lajfstajlowe, prozdrowotne karmią nas jednak podkoloryzowanym fałszem. Jak to, zapytacie? Ano tak to! Dobre zdjęcie na Instagramie popularnych influencerów, wrzucone niby od niechcenia, to efekt pracy czasem nawet sztabu ludzi, nie miejcie co do tego złudzeń. Tu nie ma miejsca na bylejakość. Business is business! Na byle jakie uśmiechy celebrytów też nie ma miejsca, muszą być na „pełnej petardzie”. Czyli jakie?
Oczywiście w standardowym kolorniku uzębienia nie mamy czego szukać. Im bliżej wyglądem do porcelany klozetowej, tym lepiej. Klozet byłby z pewnością tańszy, ale niewątpliwie niewygodnie by się nim gryzło. Korytarz policzkowy wypchany po brzegi zębami. W kolorze kibelka, rzecz jasna. To moda z zachodu, gdzie lepiej znaczy więcej, mocniej, intensywniej.
Mam wrażenie, że za wielką wodą nie ma czegoś takiego jak „za jasne” zęby. Kiedyś przyjechała do mnie pacjentka pracująca w USA, która poddała się wcześniej wielokrotnie zabiegom wybielającym. Świętej pamięci szkliwo, a raczej to, co z niego zostało, miało taki kolor, że nie byłem w stanie spośród dostępnych w gabinecie materiałów dobrać odcienia do wypełnienia klasy piątej...
I potem pacjenci naoglądają się filmów z Jimem Carreyem, obejrzą program z Krzysztofem Ibiszem z wieczornej ramówki albo przejrzą Instagrama czy Facebooka... I im się światopoglądy stomatologiczne zmieniają o 180 stopni. Wcale a wcale mi się to nie podoba.
Regularnie więc odbywam ćwiczenia z erystyki, do których zmuszają mnie właśnie sytuacje w gabinecie. Konsekwentnie odmawiam wybielania zębów, choć muszę przyznać, że byłby to niezły zarobek przy minimalnym nakładzie pracy.
Być może niektórzy postrzegają piękne białe uzębienie jako wyznacznik statusu i z tym mogę się zgodzić. A raczej zgodzę się z faktem, że zaniedbane uzębienie nie świadczy o człowieku zbyt dobrze, a nawet może utrudniać znalezienie zatrudnienia czy wchodzenie w relacje społeczne.
Chociaż zależy to od kontekstu społecznego. Wiedzieliście, że Japończycy kochają „krzywe” zęby? Kły w labiopozycji? To jest japoński kanon piękna! Totalne przeciwieństwo do tego, co lansuje się u nas... U nas jeden kieł w labiopozycji pacjenci często traktują jak ropną krostę na czole i chcą za wszelką cenę wycisnąć go... tfu!...wcisnąć go do łuku.
Pod tym względem jestem chyba bardziej Japończykiem niż Polakiem. Mam kilka pacjentek, którym kły w labiopozycji lub górne siekacze centralne w retruzji z protruzyjnymi dwójkami (cechy tyłozgryzu) dodają naprawdę sporo uroku. Tu jest ten moment, w którym możecie się pośmiać, a jeśli ktoś chciałby spytać, to uprzedzam pytanie: tak, uderzyłem się w życiu w głowę niejednokrotnie.
Chociaż taki aktor, Tomasz Karolak, też się musiał uderzyć. Jego słynna diastema zniknęła jakieś 10 lat temu, a potem magicznie jednak wróciła. Szanuję taką decyzję. Ja swoją diastemę à la Karolak unicestwiłem w wieku młodzieńczym, po docinkach w stylu: „ta szpara to na żetony?”. Możliwe, że dziś nawet bym się z nią zaprzyjaźnił.
Piękno jest więc wyłącznie w oku patrzącego. A o gustach (podobno!) się nie dyskutuje. Ja uważam, że warto rozmawiać o wszystkim, szczególnie z pacjentami, którzy będą z naszą pracą funkcjonować społecznie, a nie jedynie kontemplować swoje odbicie w lustrze. Jedno jest pewne – niektórym z nich zależy na tym, żeby zmiana była bardzo widoczna. (A niech widzą, że mnie stać!). A niektórzy wręcz przeciwnie – chcieliby uniknąć sztuczności, uniknąć za wszelką cenę zauważalnej na pierwszy rzut oka metamorfozy, dążąc tym samym do odtworzenia – nazwijmy to – dyskretnego piękna. „Panie Adamie, tylko nie na Ibisza!”. Każdą decyzję pacjenta uszanuję, ale to właśnie z takimi pacjentami od razu znajduję wspólny język!