Czy znacie Państwo to uczucie, kiedy człowieka w niedzielę dopada jaskółczy niepokój?
Niby cieszymy się jeszcze weekendem, lecz jakoś nie możemy się skoncentrować. Nie mamy apetytu lub wręcz przeciwnie – zajadamy stres, ciężko nam zasnąć, mamy problemy gastryczne, ból głowy czy nawet kołatanie serca. Nie, to nie jest kolejne zatrucie pokarmowe. Nasze trzewia wyraźnie wyczuwają nadciągający wielkimi krokami poniedziałek. To uczucie nawet ktoś nazwał, to „Sunday blues”.
Jest kilka teorii, czemu tak się dzieje. To na przykład utrata swobody, na którą możemy pozwolić sobie w piątkowy czy sobotni wieczór oraz wizja powrotu do ciężkich obowiązków kolejnego tygodnia, który znów upłynie nie wiadomo kiedy.
Wyjawię Państwu pewien sekret. Zupełnie zapomniałem o tym, jak to jest się tak czuć, a w każdy kolejny tydzień wchodzę, no… może nie tanecznym krokiem, ale ze spokojną głową. Bardziej chyba jednak stresują mnie długie weekendy, kiedy trzeba nieco dłużej odpocząć od pracy i chciałbym zaznaczyć, że nie ma to nic wspólnego z pracoholizmem.
Jak wyleczyć się z niedzielnego bluesa? Nie mam dla Państwa złotej rady, ale mój sposób jest taki, że po prostu lubię swoją pracę. Ale zanim ją polubiłem szczerze jej nienawidziłem. Oto moje „el camino”.
Pierwsze lata pracy spędziłem, lecząc pacjentów we współpracy z NFZ. Grafik był zawsze napięty do granic możliwości, nie starczyłoby mi czasem wszystkich palców kończyn, by policzyć przyjmowanych jednego dnia pacjentów. A już na pewno nie starczało czasu na zjedzenie lunchu w spokoju. Atmosfera w miejscu pracy była dość napięta, wielu równie „zarobionych” lekarzy, zaganiane asystentki. Dla takiego żółtodzioba jak ja był to chrzest bojowy, gdy rejestratorka umawiała w ciągu godziny czworo pacjentów. Na małym, plastikowym, pomarańczowym zegarze, wiszącym na seledynowej ścianie, odliczałem minuty do końca zmiany…
Dziś moją ścianę zdobi zegar o średnicy ponad pół metra. Służy głównie do ozdoby. Jego funkcje poboczne to kontrola czasu wizyty oraz tak… sprawdzam, kiedy muszę wyjść z pracy, żeby odebrać dziecko z przedszkola. Czym różnią się te miejsca pracy oprócz braku świadczenia usług w sektorze publicznym?
W większej placówce mimo wielu świetnych lekarzy i kompetentnych asystentek nie tworzyliśmy zespołu. Każdy grał do swojej bramki, realizował swoje cele, wyrabiał swoją część kontraktu. Rzadko kiedy pacjent był referowany między lekarzami. Wyczuwało się pewnego rodzaju współzawodnictwo, żeby nie powiedzieć wyścig.
W mniejszym gronie natomiast tworzymy naprawdę zgrany zespół uzupełniający się wzajemnie kompetencjami i umiejętnościami. Atmosfera jest swobodna, przyjazna, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że rodzinna. Staramy się pamiętać zawsze o swoich urodzinach, ktoś czasem przyniesie ciasto, ktoś miód do herbaty. Możemy na siebie liczyć. Każdy wie, co ma robić, dla każdego starczy pracy, nie ma więc rywalizacji czy „podbierania” sobie pacjentów. Często wspólnie zastanawiamy się, jak najlepiej pomóc danemu pacjentowi, konsultujemy i rozdzielamy pomiędzy siebie zadania. Wszystko jak w zegarku. Nie w małym czy dużym, ale w szwajcarskim.
Personel średni to u nas bohaterowie drugiego planu. Dzięki asystentkom przy wejściu do pracy wita nas zapach świeżo parzonej kawy. To kolejny miły gest, który tworzy atmosferę. Jednak prawdziwym komfortem pracy jest dobrze rozplanowany grafik, potwierdzeni pacjenci, wypełnione luki w kalendarzu, żeby nie było pustych przebiegów. Radość z pracy jest też wtedy, gdy w szufladzie zawsze jest to, czego potrzeba, dzięki złożonym wcześniej zamówieniom, kiedy pomocna dłoń zrobi notatki przy badaniu pacjenta czy wypisze skierowanie.
Fakt bycia częścią większego zespołu, na który można liczyć, daje poczucie bezpieczeństwa. I nawet nie zdają sobie Państwo sprawy z tego, ile z tej gabinetowej atmosfery jest w stanie odczytać zestresowany pacjent! Proszę zauważyć, że człowiek w stresie, a to wcale nie jest przecież rzadkość w naszej pracy, posiada bardzo wyostrzone zmysły. Można więc śmiało powiedzieć, że jeśli atmosfera w zespole jest dobra, pacjent również czuje się swobodniej, wie że wszystko jest pod kontrolą.
Jeśli odczuwają więc Państwo somatyczne objawy stresu przed poniedziałkiem, może warto chwilę zastanowić się nad ich przyczyną? Sporą część życia stanowi nasza praca, czy warto dodatkowo stresować się nią? Czasem nie trzeba zmieniać branży, wystarczy zmienić środowisko pracy. Może to właśnie my jesteśmy brakującym elementem układanki, na który ktoś czeka? Może to właśnie tam poczujemy się potrzebni, docenieni, poczujemy się istotną częścią większej całości?
Najtrudniejszy jest jednak pierwszy krok… czyli zmiana. Potem jest już z górki!