Jak oswoić tchórza?

Jak oswoić tchórza?
MS 2022; 7/8: 80-81.


Adam Zyśk 
Lekarz dentysta stawiający jakość przed ilością. „Szkiełko i oko silniej mówi do niego niż czucie i wiara”, dlatego nie rozstaje się z lupami czy mikroskopem, a Mickiewicza woli zamienić na dobry kryminał Krajewskiego. W pracy zajmuje się głównie endodoncją, stomatologią zachowawczą i protetyką. W jego żyłach płynie rock and roll, choć ma w sobie dużo więcej pokory od rockowego muzyka. Lubi podróżować, eksperymentować w kuchni i czasem się powygłupiać.
„Od razu zaznaczę, że nie lubię dentystów”. Ile razy w tygodniu słyszymy to zdanie? Zaryzykuję stwierdzenie, że stosunkowo często. Oryginalny początek znajomości z „pierwszorazowym” pacjentem, nie ma co. Wyobraźmy sobie abstrakcyjną sytuację… Co by było, gdybyśmy weszli do kwiaciarni i od progu rzucili: „Nie lubię florystów”? Dostalibyśmy bukiet czy może słowną „wiązankę”?

Oczywiście dentysta a florysta to jak piernik i wiatrak. O ile kwiaty kojarzą się miło, o tyle nasz zawód już niestety nie. Idzie to wszystko ku lepszemu drobnymi kroczkami, bo stomatologia XXI wieku przestaje już kojarzyć się nam z bólem, a zaczyna raczej z ulgą czy estetyką. Ciągle jednak jest to dość powolny proces, który pewnie potrwa jeszcze lata, nasza jednak w tym rola, by powoli odczarowywać zawód stomatologa.

Każdy z nas przeżył kilka chwil na fotelu dentystycznym i nie były to wcale momenty, które można zaliczyć do przyjemności. Był to, jeśli dobrze poszło, najwyżej średnio miły obowiązek. Nie ma więc co się dziwić, że wśród specjalistów zajmujących się wytworami ektodermy takimi jak skóra (dermatolodzy), paznokcie (kosmetyczki), włosy (fryzjerzy), „specjaliści od szkliwa”, czyli my, plasujemy się na szarym końcu skali sympatii.

Kiedy więc słyszę, że ktoś już od progu „nie lubi dentystów”, nie denerwuję się wcale. Uznaję to za  zachowanie w granicach normy, a nawet pewien rodzaj odwagi pacjenta, który powierza dentyście swoje obawy, licząc na zrozumienie. Zawsze odpowiadam z uśmiechem: „No z tego to akurat panią/pana wyleczę”. I zazwyczaj mi się to udaje!

Zanim rozwinę myśl, chciałbym nadmienić, że nigdy nie nazwałbym żadnego pacjenta tchórzem. Nigdy zresztą żadnego tchórza na żywo nie widziałem, prawdopodobnie dlatego, że są to, jak mawiają, zwierzęta płochliwe. Nie wiem czemu, ale moi pacjenci dość często sami siebie tak nazywają, być może chcąc być wyprowadzonymi z błędu. I wyprowadzam ich z tego błędu, bo skoro już dotarli do gabinetu mimo swojego lęku, to każdy ich krok wymagał przecież odwagi. Pokonywanie własnych słabości to zawsze postawa godna pochwały.
 
Jak więc oswoić „tchórza”? To stosunkowo proste. Wystarczy zaoferować mu poczucie bezpieczeństwa. Tadam! Jest to jedna z podstawowych potrzeb człowieka, która towarzyszy nam przez całe życie. Podstawą poczucia bezpieczeństwa pacjenta w gabinecie stomatologicznym jest natomiast… komunikacja, w tym także niewerbalna.

Zalękniony pacjent ma układ nerwowy szczególnie wyczulony na bodźce. Wyczuje naszą niepewność, zdenerwowanie czy pośpiech (komunikaty niewerbalne), co jedynie pogorszy rokowanie na owocną współpracę. Nasza uwaga powinna być maksymalnie skupiona na pacjencie i on powinien to czuć, dlatego pierwsza wizyta konsultacyjna nie powinna odbywać się w tak zwanym „międzyczasie”. Pierwsze spotkanie to okazja do poznania drugiego człowieka, ale i do zrobienia dobrego pierwszego wrażenia, drugiej szansy nie będzie!

Ludzie lubią mówić o sobie, wystarczy zadawać im odpowiednie pytania. Te pytania powinny dotyczyć dotychczasowej przygody pacjenta ze stomatologią, by dotrzeć do źródła lęku. Musimy dowiedziećsię, czego boi się pacjent (bólu, igły etc.), co mu dolega (dokładny wywiad), ale przede wszystkim, jakie są jego oczekiwania wobec nas czy też efektów leczenia (np. bezbolesny zabieg albo śnieżnobiały uśmiech).

Kiedy już to wszystko wiemy, wykonujemy badania, stawiamy diagnozę, przedstawiamy możliwości, ryzyko leczenia, a także jego zaniechania i wreszcie wspólnie podejmujemy decyzje terapeutyczne. Budzi to często zdziwienie: „Nikt wcześniej tak ze mną nie rozmawiał...”. No właśnie. Dlaczego?

Pacjent, który wyłuszczy nam wyczerpująco swoje bolączki, oczekiwania i zostanie wysłuchany, a potem szczegółowo zostaną mu przedstawione możliwości leczenia, zyskuje poczucie kontroli i obdarza nas zaufaniem. To wszystko składa się właśnie na poczucie bezpieczeństwa w gabinecie.
 
Osobiście lubię zwieńczyć pierwszą wizytę drobnym zabiegiem, zazwyczaj odbudową zęba do klasy pierwszej przed leczeniem endodontycznym, co wykonane z odpowiednią dozą delikatności pozwala przełamać pierwsze lody i utwierdzić pacjenta w przekonaniu, że warto było mi zaufać.

Kiedy więc słyszę po wizycie zrelaksowany głos pacjenta: „Nie było tak źle, jak myślałem!”, odpowiadam: „Teraz będzie już tylko lepiej...”. I wcale nie mijam się z prawdą.

poprzedni artykuł