Muzeum jest bardzo interesująco zaprojektowane. Eksponaty przedstawiające dawny Meksyk w pigułce są zgromadzone w przestronnych, nowoczesnych salach otwierających się na rozległe środkowe patio, wokół którego wyznaczono kierunek zwiedzania. Poruszając się w przeciwną stronę do ruchu wskazówek zegara, można się zapoznać z dziejami prekolumbijskich ludów zamieszkujących tereny obecnego Meksyku. Niestety jest to jedno z tych muzeów, w których nie da się obejrzeć wszystkiego. Choć zbiory zostały wyeksponowane umiejętnie i z wielką pieczołowitością, to jest ich zbyt dużo jak na jeden dzień zwiedzania. Obejrzałem więc jedynie część muzeum opowiadającą o kulturach, które mnie najbardziej interesowały. Najpierw były to ekspozycje poświęcone początkom człowieka w Mezoameryce, starożytnym cywilizacjom, a zaraz potem takim ludom, jak Toltekowie, Mexicas (od niedawna nazywani Aztekami), Mistekowie i Zapotekowie, Olmekowie i Totonakowie oraz Majowie.
Ryc. 1. Dysk solarny – kalendarz Azteków.
Ryc. 2. Coatlicue – bogini ziemi, życia i śmierci.
Ryc. 3. Casa de los Azulejos – dom w kafelkach.
Ryc. 4. Palacio Nacional – siedziba prezydenta, Archiwów Państwowych Meksyku i skarbiec federalny.
Ryc. 5. Fragment murali Diega Rivery w Palacio Nacional.
Zaraz obok Palacio Nacional znajduje się stosunkowo niedawno odkryte stanowisko archeologiczne. W 1978 roku elektrycy, biorący udział w budowie systemu podziemnych kolei, natrafili w okolicach Zócalo na fragment wielkiego rzeźbionego kamienia. Jak się później okazało, płaskorzeźba przedstawiała aztecką boginię księżyca. I tak, za sprawą przypadku odkryto fragment Templo Mayor (Wielkiej Świątyni), najbardziej czczonego przez Azteków miejsca, a zarazem centrum stolicy ich państwa – Tenochtitlán (ryc. 6).
Ryc. 6. Ruiny Wielkiej Świątyni (Templo Mayor); cały czas trwają tu prace archeologiczne.
Odkrycie to miało ogromne znaczenie i przyniosło zaskakujące rezultaty. Dzięki niemu ludzkość dowiedziała się więcej o życiu w tym olbrzymim mieście. Archeolodzy znaleźli miejsce największego targu w tamtych czasach, bardzo wiele domostw, budowli publicznych, grobli, ulic czy akweduktów. Największe emocje wzbudziło jednak odkrycie ruin Wielkiej Świątyni, która pierwotnie miała kształt piramidy schodkowej z dwiema świątyniami na szczycie. To właśnie tu podczas świąt składano krwawe ofiary z ludzi. Azteccy bogowie byli wyjątkowo okrutni i krwiożerczy. Najpierw składano im ofiary z kwiatów i owoców, aż przyszedł czas, kiedy zapragnęli krwi, i to wyłącznie ludzkiej. W celu przebłagania bogów i zapewnienia pomyślności mieszkańcom, kapłani rozpruwali obsydianowym nożem pierś ofiary, wydobywali z niej jeszcze bijące serce i wznosili je ku Słońcu. Krwią skrapiali posągi bogów, a serce wrzucali do kamiennej misy z kanalikami odprowadzającymi krew. Ciało zrzucano w dół po stopniach piramidy, zwłoki ćwiartowano, a następnie… spożywano. Myślę, że spokojnie spacerujący wśród ruin turyści nie do końca zdają sobie sprawę z tej mrocznej strony zwyczajów panujących w azteckim państwie. Dziś narzędzia służące do tych rytuałów, a także stoły ofiarne oraz rzeźby przedstawiające te makabryczne obrzędy można obejrzeć w Muzeum Antropologicznym. Dodam tylko, że najpierw ofiarami byli jeńcy, niewolnicy lub też przegrani w rytualną grę w piłkę, lecz potem składano w ofierze również dzieci, i to nawet te nowo narodzone. Liczbę ofiar składanych podczas tych ceremonii szacuje się różnie – najczęściej kronikarze podają, że było ich około 20 tysięcy rocznie.
Ryc. 7. Siedzący na kaktusie orzeł trzymający węża do dziś przypomina mieszkańcom i turystom historię powstania miasta.
Ostatnim miejscem, które obejrzałem w sąsiedztwie Zócalo, była Katedra Metropolitalna – serce największej terytorialnie diecezji świata. Niewielki kościółek istniał tutaj już w czasach Cortésa, jednak dopiero u schyłku jego życia zapoczątkowano budowę kościoła wzorowanego na katedrze w Sewilli. Okazała budowla z bazaltu i granitu została ukończona po 150 latach, a kolejne 100 lat upłynęło, zanim wzniesiono obie wieże. Trwająca 300 lat budowa sprawiła, że ta monumentalna, poczerniała i nieco mroczna budowla powstawała najpierw w stylu hiszpańskiego renesansu, a została wykończona w stylu francuskiego neoklasycyzmu i jest dziś naocznym świadectwem meksykańskiej sztuki kolonialnej. Obecnie trwają tam niekończące się prace renowacyjne, mające za zadanie uratować świątynię, której mury pod własnym ciężarem zaczęły się zapadać w gąbczaste podłoże, a podtrzymujące konstrukcję rusztowania pozostaną już chyba na stałe jej nieodłącznym elementem (ryc. 8).
Ryc. 8. Protestujący na Zócalo elektrycy na tle Katedry Metropolitalnej.
Ryc. 9. Zócalo to także miejsce, gdzie swoje usługi oferują rzemieślnicy.
Ryc. 10. Plac Trzech Kultur – Indian, Hiszpanów i Metysów.
Aby się nieco zrelaksować, udałem się do ulubionego przez Meksykanów miejsca wypoczynku. Po niespełna dwu kwadransach jazdy autobusem na południe od głównego placu Zócalo znajduje się Xochimilco, co w azteckim języku nahuatl oznacza „ziemię, gdzie rosną kwiaty”. To obecnie największy w mieście targ kwiatowy, który w weekendy ogarnia gorączka świętowania. Przyjeżdżają tu całe rodziny, by pojeść, popić i odpocząć od codzienności. W czasach prekolumbijskich rozciągało się tu olbrzymie jezioro Texcoco, na którym ludzie składowali warstwami muł i roślinność, tworząc w ten sposób pływające uprawne wyspy. Z czasem wyspy zaczęto łączyć, w ten sposób powstawały coraz większe żyzne ogrody. Obecnie jest to dzielnica, w której zachowało się 180 km kanałów łączących „pływające ogrody”. Z uwagi na wartość historyczną również i one zostały objęte patronatem UNESCO. W niedzielę mieszkańcy, a w tygodniu głównie turyści, pływają po kanałach w ukwieconych łódkach trajineras (ryc. 11) . Dla niektórych stanowią one podstawowy środek transportu, bo pokryte kwiatami i kukurydzą wysepki są ciągle zamieszkałe. Ponadgodzinną przejażdżkę umilali nam śpiewem i muzyką podpływający mariachi, czyli bardzo popularne w Meksyku orkiestry mające w swoim składzie skrzypce, gitary, mandoliny i trąbki (ryc. 12). W repertuarze mają nie tylko piosenki meksykańskie, lecz także gorące rytmy salsy i rumby, a turyści w miarę wypitej tequili chętnie przyłączają się do śpiewu i teatralnych popisów grajków. Podpływali do nas na łodziach również sprzedawcy pamiątek i różnego rodzaju przekąsek (ryc. 13), a czyhające nad brzegiem pieski liczą na resztki jedzenia, które zwykle lecą w ich kierunku z łódek. Mnie również udzieliła się piknikowa atmosfera, a to bajkowe miejsce na długo pozostanie w mojej pamięci.
Ryc. 11. Trajineras – czyli kolorowe łodzie pośród „pływających ogrodów” Xochimilco.
Ryc. 12. Podpływający mariachi swoimi serenadami umilali rejs przepływającym łodziom.
Ryc. 13. Oferta pływającego baru.
Na wieczorny spacer wybrałem sobie dwie atrakcje. Najpierw udałem się na Plac Garibaldiego. Mówi się, że jest to obecnie najniebezpieczniejsze miejsce w stolicy Meksyku, kojarzone przez mieszkańców z targiem rzeczy używanych. Najpierw rzuciło mi się w oczy sporo młodzieży pijącej na ulicy alkohol, choć w Meksyku jest to zabronione. Podobno z tym, jak i z kieszonkowcami miejscowa policja nie bardzo potrafi sobie poradzić. Czyżby chęć obejrzenia esencji miejskiego folkloru była u mnie silniejsza od zdrowego rozsądku? Ale właśnie tu co wieczór zbierają się grupy muzyków mariachi i grają na zamówienie do białego rana. Wstąpiłem do jednego z wielu barów, niecieszących się zbyt dobrą sławą, i przy drinku z tequilą obejrzałem i posłuchałem kilku znanych serenad wykonanych przez nieco „zmęczonych” już muzykantów. Był nawet pokaz sztuki władania lassem, walka kogutów oraz solowy występ lokalnej „gwiazdy”, która nie mogła utrzymać na scenie równowagi. I choć poziom artystyczny całego przedstawienia to „prawdziwy Meksyk”, do dziś podśpiewuję sobie przy goleniu usłyszane wtedy utwory.
W drodze do hotelu wjechałem jeszcze na ostatnie piętro najwyższego budynku w stolicy Torre Latinoamericana (44 piętra), aby podziwiać stamtąd ogrom rozświetlonej aglomeracji otoczonej górami. Ten budynek o niezbyt ciekawej architekturze zasłynął z tego, że opiera się częstym ruchom sejsmicznym w tym rejonie. Solidna, stalowa konstrukcja szczęśliwie do tej pory ustrzegła wieżowiec przed trzęsieniami ziemi, przez co w meksykańskiej stolicy stał się on symbolem bezpieczeństwa (ryc. 14).
Ryc. 14. W głębi Torre Latinoamericana – najwyższy i najbezpieczniejszy budynek w stolicy.
Ryc. 15. Anioł Niepodległości – symbol zwycięstwa, jeden z najważniejszych pomników w mieście.
Gdy zwiedza się miasto, zwraca uwagę okazałe rondo z bardzo wysoką kolumną zwieńczoną pozłacaną rzeźbą. To pomnik Anioła Niepodległości – wzniesiony 100 lat temu w 100. rocznicę ważnego wydarzenia – 16 września 1810 roku, za sprawą meksykańskiego duchownego Miguela Hidalgo, wybuchło narodowe powstanie o wyzwolenie Meksyku spod władzy Hiszpanii (ryc. 15). Wtedy z jego ust padło słynne zawołanie: „Śmierć Hiszpanom! Niech żyje Meksyk! Niech żyje Najświętsza Panna z Guadalupe!” To bitewne zawołanie obowiązywało przez cały czas powstania, a data ta jest dziś w Meksyku obchodzona jako Święto Niepodległości.
Mariusz Lipski