Rozkład normalny, który nazywamy także rozkładem Gaussa jest jednym z ważniejszych elementów rachunku prawdopodobieństwa.
Wykresem tego rozkładu jest tak zwana krzywa dzwonowa. Przy jej pomocy możemy zilustrować występowanie pewnych cech w przyrodzie, społeczeństwie, a nawet medycynie. Większość danych zawartych na takim wykresie jest bliska średniej wartości danej cechy – im bardziej oddalamy się od szczytu wykresu w prawo lub lewo, cecha ta jest mniej reprezentowana w danym zbiorze lub populacji.
Ryc. 1. Rozkład normalny. Źródło: Wikipedia [w domenie publicznej].
Gdyby zmierzyć wzrost wszystkich studentów pierwszego roku w Polsce – rozkład tej cechy na wykresie wyglądałby podobnie. Szczyt krzywej przedstawiałby wartości (uwaga, strzelam!) w zakresie 165‑185 cm, natomiast wartości poniżej i powyżej byłyby znacznie rzadziej reprezentowane w tej populacji, o czym świadczyłby spadek wartości „y” na wykresie.
Podobnie możemy oceniać skuteczność terapeutyczną lekarzy oraz ośrodków medycznych, biorąc pod uwagę na przykład ilość powikłań. U podnóża dzwonu z lewej strony znaleźliby się lekarze, u których odsetek powikłań jest największy – mielibyśmy tak zwane „odchylenie negatywne”. Wspinając się po szczeblach kariery, osiągnąwszy szczyt krzywej Gaussa, nie powinniśmy jednak osiadać na laurach. W tym wypadku na wierzchołku góry siedzą przecież przeciętni lekarze z przeciętnymi wynikami!
O ile droga na szczyt wbrew pozorom jest w miarę prosta…
Droga ze szczytu w prawo za to ciężka i mozolna.
Ale jak dostać się na drugą stronę wykresu, gdzie lekarze wykazują najlepsze wyniki?
Jak być częścią ekipy stanowiącej tak zwane „odchylenie pozytywne”?
Ryc. 2. Rysunek własny.
Doktor Atul Gawande, amerykański chirurg indyjskiego pochodzenia, w swojej książce pod tytułem „Lepiej” daje nam pięć sugestii, w jaki sposób to osiągnąć:
1. Zadajmy pytanie, którego nie ma w scenariuszu.
2. Nie narzekajmy.
3. Liczmy coś.
4. Piszmy coś.
5. Dokonujmy zmian.
1. Pytanie, którego nie ma w scenariuszu
Chodzi o to, żeby w natłoku spraw nawiązać bardziej osobistą więź z pacjentem. Pacjent wtedy wie, że jest traktowany jak człowiek, a nie kolejny numerek w poczekalni czytany w ogromnym pośpiechu. Nie jak pacjent, którego czas pobytu w gabinecie odlicza ciężko stukający sekundnik. Zapytaj, czy oglądał wczorajszy mecz albo czy od zawsze mieszka w Twoim mieście. Następnym razem zamiast pacjenta XY na fotelu usiądzie na przykład przedstawiciel handlowy kibicujący tej samej drużynie. Jakoś tak bardziej po ludzku, prawda?
2. Nie narzekajmy
Narzekanie, jako cecha szczególna polskiego obywatela, wcale nie wyróżnia nas na tle społeczeństwa amerykańskiego. Przynajmniej według spostrzeżeń autora wspomnianej książki. Wszystkim medykom jest ciężko. Każdy ma gorsze dni, powikłania, ale nie licytujmy się, który z nas ma gorzej. Specyfiką tego zawodu jest narastająca frustracja w pracy z ludźmi, gdzie zdarzają się sytuacje, nad którymi często nie mamy kontroli. Dlatego lepiej podzielić się z kolegami z branży interesującym przypadkiem lub wybrać inny temat konwersacji. Narzekanie jest nudne, niczego nie rozwiązuje i wprowadza dodatkową nerwowość.
3. Liczmy coś
Warunek jest jeden. Liczmy coś, co nas interesuje. Może to być odsetek powikłań w trakcie leczenia endodontycznego lub chirurgicznego. Może to być ilość pacjentów przyjętych w danej jednostce czasu. Cała ta matematyka nie wymaga nakładów finansowych ani dotacji. Zamienia nas natomiast w małych naukowców pozwalających kontrolować własną skuteczność lub efektywność.
4. Piszmy coś
Nie trzeba od razu pisać książki. Może to być biuletyn, artykuł, notka na blogu. Publikując własne przemyślenia, stajemy się częścią większego świata. Publikacja jest deklaracją przynależności do danej społeczności i zademonstrowaniem chęci wniesienia do niej swojego wkładu, nawet jeśli były to wkład niewielki! A więc znajdź swoją publiczność i napisz coś!
5. Dokonujmy zmian
Znajdźmy coś nowego, czego warto spróbować w dążeniu do celu w medycynie. Policzmy ile razy nam wyszło, a ile ponieśliśmy klęskę. Opublikujmy swoje wyniki. Zapytajmy innych lekarzy, co sądzą na ten temat. Być może uda nam się zapoczątkować ważną dyskusję.
Komu zatem bije dzwon?
Serce dzwonu jest podwieszone pod jego płaszczem, w który uderza, kołysząc się na boki. Gdybyśmy dorysowali serce dzwonu do krzywej Gaussa…
…mogłoby ono uderzać, tak jak w prawdziwym dzwonie, w wartości skrajne na wykresie – najniższe lub najwyższe.
W przypadku najniższych – jest to dzwon bijący na alarm.
W przypadku najwyższych – jest to dzwon ogłaszający zwycięstwo.
Znalezienia się w tej drugiej grupie sobie i Państwu życzę.
Adam Zyśk
Lekarz dentysta stawiający jakość przed ilością. „Szkiełko i oko silniej mówi do niego niż czucie i wiara”, dlatego nie rozstaje się z lupami czy mikroskopem, a Mickiewicza woli zamienić na dobry kryminał Krajewskiego. W pracy zajmuje się głównie endodoncją, stomatologią zachowawczą i protetyką. W jego żyłach płynie rock and roll, choć ma w sobie dużo więcej pokory od rockowego muzyka. Lubi podróżować, eksperymentować w kuchni i czasem się powygłupiać.